Na scenie Królowa Nocy, prywatnie Matka Ziemia
Aleksandra Olczyk (Foto: Karpati&Zarewicz)
Rozmowa z polską sopranistką Aleksandrą Olczyk, która już na całym świecie wykonywała słynną partię Królowej Nocy w operze „Czarodziejski flet” W.A. Mozarta.
Kiedy zorientowała się Pani, że partia Królowej Nocy leży w zasięgu Pani możliwości?
Zaczęłam studia w akademii muzycznej bez wcześniejszego przygotowania pod kątem śpiewu, więc uczyłam się wszystkiego od początku. Była to dla mnie niesamowita przygoda, ale nie miałam jeszcze świadomości własnego głosu. Aż pewnego dnia odkryłam, że mam tak zwaną skalę „gwizdkową” (powyżej wysokiego „c”) i potrafię osiągnąć wysokościowo Królową Nocy. Musiałam wypracować jeszcze ruchliwość głosu, ale dzięki determinacji i codziennym ćwiczeniom udało mi się to w ciągu półtora roku. Tutaj najwięcej zawdzięczam Pani Profesor Helenie Łazarskiej, która podjęła ze mną świadomą pracę nad głosem i pokazała, jak żmudne ćwiczenie pozwala przekraczać pewne granice. Często młode osoby podchodzą do śpiewu operowego na zasadzie „jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz”. Tymczasem głos ludzki to instrument, nad którym śpiewak pracuje tak samo jak skrzypek albo pianista, ćwicząc po kilka godzin dziennie. Przyjemność przychodzi dopiero podczas występu, a poza sceną jest praca.
Pierwszą polską śpiewaczką operową, która zrobiła międzynarodową karierę, była Antonina Miklaszewicz-Campi (1773– 1822). Wiedeńscy melomani zachwycali się nią jako Królową Nocy, ale uważali, że jej środkowe dźwięki są słabsze. Który rejestr jest najmniej wygodny dla sopranu koloraturowego?
Śpiewam Królową Nocy już prawie od dziesięciu lat i obserwuję, jak mój głos się rozwija. Na ogół obsadza się w tej roli sopranistki o lżejszych głosach. Mój jest cięższy, ciemniejszy, co bardzo podoba się publiczności. Ale to nie moja zasługa, po prostu dostałam go w darze. Bardzo dobrze czuję się w średnicy i uważam ją za podstawę głosu żeńskiego. Jeśli ktoś nie ma dobrych dołów, to góra też mu nie wyjdzie. Nie skupiam się na tym, który rejestr jest dla mnie niewygodny. Staram się, żeby mój śpiew brzmiał jak najbardziej jednolicie.
Czy partia Królowej Nocy jest najtrudniejszą partią operową?
Sądzę, że jest w tym trochę prawdy. Zresztą moją karierę zawdzięczam temu, że byłam skuteczna w tej partii. Lubię ją śpiewać, nie spędza mi snu z powiek, ale myślę, że stanowi wyzwanie bardziej psychiczne, bo wychodzi się na scenę na kilka, raptem kilkanaście minut. Ta rola jest wyjątkowo trudna technicznie, a ludzie oczekują bezwzględnie perfekcyjnego wykonania. Dzisiejsze czasy przyzwyczaiły nas do nagrań, filtrów i ulepszaczy tak wyglądu, jak i głosu. Później, na żywo, publiczność oczekuje podobnego efektu. A człowiek to przecież nie maszyna. Trzeba więc być odpornym psychicznie i umieć wybaczać sobie samemu błędy, których czasami publiczność nie chce wybaczyć, ale też być gotowym dać z siebie możliwie wszystko. Myślę, że na tym polega główna trudność Królowej Nocy.
Czy życie śpiewaczki to „życie na walizkach”?
Zdecydowanie tak. Nigdy nie miałam parcia na karierę, to działo się samo, ale przyjęłam takie tempo życia. Przed pandemią podróżowałam intensywnie, śpiewając Królową Nocy czasami codziennie w innym teatrze. Brałam też udział w trasach międzykontynentalnych, spędzając po siedem godzin w samolocie i cierpiąc z powodu różnic czasowych. Mogę powiedzieć z dumą, gdzie to ja nie byłam, ale tylko jaki był hotel i atmosfera pracy w danym miejscu, natomiast nic na temat zabytków, obyczajów, kuchni. Któregoś dnia po przebudzeniu wyjrzałam przez okno hotelu i stwierdziłam, że nie wiem, gdzie się znajduję. Podczas pandemii uzmysłowiłam sobie, że życie przepływa mi między palcami i odtąd pracuję inaczej. Oprócz śpiewania zwiedzam ciekawe miejsca, spotykam się z ludźmi i cieszę się każdą chwilą.
Oprócz śpiewu Pani pasją są psy i konie. W jaki sposób realizuje ją Pani w wolnym czasie?
Ja to w ogóle jestem Matka Ziemia (śmiech). Śpiewanie jest moją pasją, bo kocham ludzi i traktuję mój zawód jak misję – służbę ludziom. Nie ma dla mnie większego szczęścia niż kiedy zdołam moim śpiewem kogoś wzruszyć, uszczęśliwić lub wyzwolić emocje, których na co dzień trudno doświadczyć. Kłaniając się publiczności kładę rękę na sercu, co jest dla mnie symbolem pokory i wyrazem niewypowiedzianych słów „jestem tu dla Was, kłaniam się nisko w mojej służbie”. Cała natura, tak nierozerwalnie związana ze sztuką, jest mi bliska. Od zawsze towarzyszą mi zwierzęta. W tej chwili mam trzy psy i konia. W mojej branży trudno pogodzić opiekę nad zwierzętami z ciągłymi podróżami, dlatego korzystam z życzliwości bliskich osób, które zajmują się nimi pod moją nieobecność. Psy ciężej znoszą rozłąkę niż koń. Kiedy przyjeżdżam po dwóch miesiącach nieobecności, on wita mnie tak, jakbyśmy widzieli się dosłownie wczoraj. Ale jeśli dowiedziałabym się, że któreś z moich zwierząt cierpi przez mój tryb życia, na pewno szukałabym rozwiązania.
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra Olczyk ukończyła Akademię Muzyczną w Bydgoszczy w klasie prof. Magdaleny Krzyńskiej. Jest laureatką kilku ważnych polskich i międzynarodowych konkursów wokalnych, otrzymała też Koryfeusza Muzyki Polskiej 2020 w kategorii Odkrycie Roku za „szczególną jakość kreacji wokalnej i dynamikę rozwoju drogi artystycznej”. Jako Królowa Nocy w „Czarodziejskim flecie” Mozarta występowała na scenach Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Royal Opera House w Londynie, Opera Bastille w Paryżu, Teatro Real w Madrycie, na scenach wszystkich trzech oper berlińskich, w Monachium, Dreźnie, Hamburgu, Helsinkach, Wiedniu, a także w Azji, Australii i Nowej Zelandii.

