Powstaniec styczniowy i Żołnierz Wyklęty
kpt. Zdzisław Broński „Uskok” (arch. IPN)
Żołnierz podziemia antykomunistycznego kpt. Zdzisław Broński „Uskok” w swoim „Pamiętniku”, pisanym od 1941 do 1949 r., opisał zdarzenie, którego prolog miał miejsce na Lubelszczyźnie podczas Powstania Styczniowego w 1863 r. Jego bohater to Kazimierz Bogdanowicz w styczniu 1863 r. sformował 500-osobowy oddział powstańczy…
Oni mieli tyranów Moskali, a my bolszewików
„Pamiętnik” kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka” został znaleziony przy jego szczątkach przez funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki. Odnaleziony w archiwum, został później wydany przez Instytut Pamięci Narodowej. Jest to niezwykle ciekawa lektura. Przytoczmy szerszy fragment dotyczący wydarzeń z marca 1945 r.: „Gdy kalendarz wskazuje połowę marca, gdy na dworze jest noc, a wiatr niesie zimne fale spadającego dżdżu, nie chce się wychodzić z ciepłej kwatery. Błota dużego jeszcze nie ma, ale po drogach i polach rozsiadło się mnóstwo kałuż wody zmieszanej ze śniegiem. Buty przepuszczają jak szmata i podróż w taki czas – to grypa murowana. Jednak trzeba dziś przerzucić się kilka kilometrów dalej. Paru chłopców (w lepszych butach) poszło za podwodami. Czekamy na ich powrót. Któryś z pozostałych ni stąd, ni zowąd zanucił:
Z pól do pól Z jękiem kartaczy z świstem kul Rozkaz do boju wciąż nas gna. Powstańców dola, ha ha ha. Powstańcy…
Tak, słyszałem, że była to piosenka powstańców z 1864 r.! I my, w osiemdziesiąt lat później, całkiem podobnie śpiewamy. Oni mieli tyranów Moskali, a my mamy tyranów bolszewików. Niewiele się zmieniło.
Pamiętam, z jaką czcią i zaciekawieniem patrzyłem na spotykanych przed wojną weteranów Powstania Styczniowego. Widok siwowłosych, przygarbionych wiekiem postaci w granatowych uniformach przemawiał do mnie silniej niż wykłady historyczne w szkole. Albo to opowiadanie z tamtych czasów, które słyszałem od swego ojca, ojciec słyszał to znów od swego ojca, a mego dziadka. W tych terenach też powstańcy walczyli. Ukrywali się po lasach, nocą przychodzili do wsi po żywność. Po walkach widywano rannych i spotykano świeże mogiły” – pisał „Uskok”.
Kazimierz Bogdanowicz
;„Uskok” w dalszej części pisze o wyjątkowej postaci:
„Był jeden powstaniec, który nazywał się Bogdanowicz. Miał dwadzieścia parę lat i pochodził z tych stron, z Nadrybia. Pewnego razu oddział Bogdanowicza miał potyczkę z Moskalami, w której Bogdanowicz został ranny. Ranny powstaniec począł konno uciekać, a Moskale ruszyli za nim w pościg. Koń Bogdanowicza, wierne i szlachetne zwierzę, uniosło swego pana dość daleko od pogoni w stronę wsi Zezulin. Bogdanowicz, osłabiony, postanowił zatrzymać się i opatrzyć rany. Bał się szukać pomocy u ludzi, zsiadł z konia, puścił go wolno, a sam ukrył się opodal w zaroślach leśnych. I wtedy to biedny powstaniec zapłacił drogo za przywiązanie, jakie mu okazywał jego koń. Koń nigdy swego pana nie odstępował i teraz zatrzymał się w pobliżu. Szlachetne stworzenie swoją bezmyślnością zwierzęcą zgubiło pana. Zauważyli konia ścigający Moskale i wkrótce znaleźli powstańca. Bogdanowicz nie chciał się przyznać przed siepaczami, kim jest. Czy i jak mogło mu to pomóc w uratowaniu się – nie wiadomo. Moskale przywieźli go jednak do Zezulina, spędzili chłopów i nakazali im rozpoznawać powstańca. I znów znaleźli się tacy, którzy swoją bezmyślnością – ale już ludzką – zgubili ostatecznie biedaka. Może dużo przyczynił się do tego strach przed nahajkami, ale to za słabe usprawiedliwienie. Bogdanowicza powieszono w pobliskim lesie…” – zanotował kpt. Broński.
Kazimierz Bogdanowicz – powstaniec (Wikipedia)
Odwet
Bardzo ciekawa jest dalsza cześć tych wspomnień: „Opowiedziałem tę historię słuchaczom, którzy znajdowali się na kwaterze, a gdy skończyłem, zjawili się chłopcy z podwodami i z meldunkiem, że we wsi znajdują się dwaj bolszewicy. Pojawili się tutaj już wieczorem i zatrzymali się w domu niejakiego Wójcika. Dom Wójcika miał opinię nieszczególną już od dawna. Wysłałem natychmiast patrol, który przyłapał „sojuszników”. Następnie zrobiliśmy dochodzenie na miejscu, w domu Wójcika, a siebie podaliśmy jako patrol polskich władz bezpieczeństwa. Bolszewicy okazali się politrukami z sowieckiej formacji lotniczej, znajdującej się w tym terenie. Odmówili jednak wyświetlenia celu swego przybycia do Wójcika. Gdy powiedzieliśmy im, że muszą wyjawić, co ich łączy z Wójcikiem, bo Wójcik uchodzi za złodzieja, a jego córki flirtowały z Niemcami – bolszewicy „zażądali”, abyśmy udali się wraz z nimi do ich dowództwa, a tam wszystko się wyjaśni. Wówczas na uboczu przesłuchaliśmy Wójcika, podając się w dalszym ciągu za „bezpieczniaków”. (…) Politruków po rozbrojeniu dokładnie zrewidowaliśmy. Dłuższy czas nie mogli uwierzyć, że znajdują się w rękach partyzantów i bynajmniej nie swoich „sojuszników”, gdy się jednak o tym przekonali, mocno ich to załamało. Wiedzieli, że partyzanci politrukom nie folgują, tak samo jak enkawudzistom. (…) Cóż więc zrobić z takimi? Najwłaściwszą rzecz: „uziemić”. Tak postanowiliśmy. (…) Bolszewicy jechali pod eskortą na drugiej furmance. Siedzieli posępni, milczący. Że nie mieli powodów do radości w tym wypadku, to prawda, ale mnie się wydaje, że taki komunista chyba w ogóle nie może być wesołym, wylewnym, dowcipnym. On zawsze na kogoś czyha i kogoś się boi. Myśli jego z zasady są ponure. Mijamy zabudowanie przy drodze. Ktoś zapytuje, jaka to miejscowość. – Zezulin – odpowiadam. – Ach! To tutaj, ten powstaniec… – Tak! Tutaj. – Panie poruczniku, powinniśmy tych drabów załatwić tam, gdzie Moskale powiesili Bogdanowicza. Będzie to odwet – pada z paru ust propozycja. – Ze względu na spokój Zezulina powiesić ich tutaj nie możemy, ale możemy ich „ulokować” w inny sposób. Pod ziemią, tak by ich nie odnaleziono – odpowiedziałem. Po chwili zatrzymaliśmy przy leśnych zaroślach. Chłopcy bez rozkazów krzątali się szybko i z ochotą. Znalazł się szpadel. Przygotowano dół. Ustawiono „sojuszników”. Ogłoszono im wyrok. „Znaju, szto nie winowat” odpowiedzieli po swojemu i chcieli mówić coś dalej, ale rozległa się komenda „Pal” i zlewające się ze sobą dwie długie serie zagłuszyły wszystko. Po dzień dzisiejszy nie wiem, czy mi się wtedy wydało, czy też rzeczywiście po seriach ktoś krzyknął, i to paru głosami naraz: „Za powstańca Bogdanowicza!” – pisał „Uskok”.
Epilog
26-letni Kazimierz Bogdanowicz herbu „Łada” przed śmiercią napisał w liście: „Żegnam Was, kochajcie milion razy mocniej naszą Ojczyznę Polskę, niżeli ja ją kochałem… Żegnam Was. Wasz syn, brat, sługa Kazimierz”. Odrzucił upokarzającą prośbę o łaskę cara. Jego szczątki po ekshumacji spoczywają od 1916 r. w zbiorowej mogile powstańczej na cmentarzu przy ul. Lipowej w Lublinie. 37-letni kpt. Zdzisław Broński „Uskok”, legendarny partyzant, tropiony na Lubelszczyźnie przez bezpiekę, ukrywał się w zamaskowanym bunkrze pod stodołą we wsi Dąbrówka koło Łęcznej. 21 maja 1949 r. osaczony przez 150-osobową grupę operacyjną złożoną z ubeków, milicjantów i Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego, nie chciał się poddać i popełnił samobójstwo, rozrywając się granatem. Jego rozszarpane ciało zabrała bezpieka w nieznane do dziś miejsce.
W czerwcu 2018 r., w czasie prac prowadzonych w Dąbrówce przez Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN, w okolicach bunkra odnaleziono fragmenty jego szczątków, a w październiku w Pałacu Prezydenckim wręczono synowi „Uskoka” notę identyfikacyjną o odnalezieniu ojca.
Chwała bohaterom!
Jarosław Wróblewski