Szczęśliwy Stadion Olimpijski
W bez mała stuletniej historii polskiej piłki nożnej monachijski „Olympiastadion” zapisał się w sposób szczególny. To właśnie ta sportowa arena bawarskiej metropolii była świadkiem największych sukcesów piłkarzy w biało-czerwonych trykotach. Na przestrzeni niespełna dwóch lat polska reprezentacja piłkarska, wznosząc się na wyżyny swoich umiejętności, odniosła dwa historyczne sukcesy: mistrzostwo olimpijskie i trzecie miejsce w mistrzostwach świata.
10 września 1972
Przedostatni dzień XX Olimpiady, niedzielny wieczór, koszmarna pogoda – leje jak z cebra. Na zieloną murawę „Olympiastadion” w Monachium wychodzą olimpijskie reprezentacje w piłce nożnej Węgier i Polski, aby rozegrać mecz finałowy turnieju olimpijskiego. Początek był dla polskich piłkarzy nieszczególny. W ostatnich minutach pierwszej połowy straciliśmy bramkę i zrobiło się naprawdę niewesoło. Druga odsłona to prawdziwy koncert gry w wykonaniu naszych piłkarzy. Po dwudziestu kilku minutach gry prowadziliśmy już 2:1 i taki wynik utrzymał się do końca meczu. Nigdy nie zapomnę łamiącego się głosu znanego komentatora piłkarskiego Jana Ciszewskiego i dźwięków Mazurka Dąbrowskiego rozbrzmiewających w strugach lejącego deszczu.
Jak doszło do tego szczęśliwego finału? Co się stało, że po raz pierwszy w historii polska reprezentacja piłkarska odniosła znaczący sukces sportowy? Dwa lata wcześniej selekcjonerem reprezentacji narodowej został Kazimierz Górski. Ten prosty lwowiak miał specyficzne podejście do piłki nożnej. Jak sam twierdził: „Piłka to gra prosta. Nie potrzeba do niej filozofii”. Potrafił dotrzeć indywidualnie do każdego zawodnika i sprawić, że jego chłopcy skutecznie walczyli na boisku, bez strachu przed przeciwnikiem. Nie miał łatwego początku. W naszym kraju na piłce nożnej zna się każdy i metody pana Kazimierza nie wszystkim się podobały, stąd narażony był często na bezpardonową krytykę. Miał prostą receptę na wygranie meczu, którą wypowiadał ze swoim cudownym lwowskim akcentem: „Mi si wydaji, że wygra drożyna, która strzeli więcej bramek”.
W drodze do olimpijskiego finału Polska pokonała wielu przeciwników, ale dwa zwycięstwa niosły ze sobą szczególny ładunek emocjonalny. W dniu 1 września pokonaliśmy w Norymberdze reprezentację Niemieckiej Republiki Demokratycznej, a 6 września w Augsburgu reprezentację Związku Radzieckiego. Dla wielu rodaków było to ważniejsze od olimpijskiego złota, zwłaszcza zwycięstwo nad „Ruskimi”. W epoce realnego socjalizmu, te drobne sukcesy sportowe dawały, poza ogromną radością, nadzieję i otuchę.
6 lipca 1974
W to sobotnie słoneczne popołudnie na monachijskim „Olympiastadion” został rozegrany mecz o trzecie miejsce X Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Z jednej strony stanęła drużyna trzykrotnych mistrzów świata, Brazylia, a z drugiej rewelacja turnieju – reprezentacja Polski. Zwycięstwo nad wciąż aktualnymi mistrzami świata dało polskiej reprezentacji piłkarskiej miejsce na podium w najbardziej prestiżowej imprezie piłkarskiej na świecie. Nie sposób opisać radości i dumy, jaka zapanowała w kraju. Zawodnicy oraz trenerzy, zwłaszcza Kazimierz Górski, stali się prawdziwymi bohaterami narodowymi. Wywalczone miejsce na podium było z pewnością wielką niespodzianką, ale nie było w tym żadnego przypadku. Nasi piłkarze wygrali na „Weltmeisterschaft” sześć meczów, ulegając minimalnie jedynie gospodarzom turnieju, późniejszym mistrzom świata. W eliminacjach do turnieju mistrzowskiego jednym z przeciwników naszych piłkarzy była reprezentacja ojczyzny piłki nożnej. Anglików pokonaliśmy w Chorzowie 2:0, a decydujący o awansie remis w rewanżu na Wembley wstrząsnął całą piłkarską Anglią. Niedawni mistrzowie świata musieli uznać wyższość dość jawnie lekceważonej reprezentacji Polski. Do sukcesu drużyny doszły jeszcze sukcesy indywidualne. Grzegorz Lato został królem strzelców turnieju, 20-letniego wówczas Władysława Żmudę uznano najlepszym graczem młodego pokolenia, a Kazimierz Deyna został wybrany trzecim najlepszym piłkarzem turnieju, tuż za legendarnymi Franzem Beckenbauerem i Johanem Cruyffem. Warto jeszcze dodać, że Polska otrzymała drużynowy puchar fair play. Z tym turniejem mam związane pewne osobiste przeżycie, świadczące o jego randze. Na dzień 6 lipca, dokładnie na godzinę rozpoczęcia meczu, został zaplanowany ślub moich bliskich znajomych. Dzień wcześniej, po południu, otrzymałem wiadomość, że ceremonia ślubna została przesunięta na „po meczu”, dokładnej godziny nie można było ustalić, bo mogło dojść do dogrywki. Na przyjęciu weselnym bezpośrednio po toaście za pomyślność pary młodej wzniesiony został toast za pomyślność polskiej reprezentacji piłkarskiej.
Ojciec sukcesu
Stare przysłowie mówi, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest zawsze sierotą. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ojcem tych sukcesów był jednak Kazimierz Górski. Prostolinijny, dobroduszny człowiek, który mówił o sobie: „Jedni rodzą się do skrzypiec, inni do munduru. Ja urodziłem się dla piłki”. Robił to, co kochał i na czym naprawdę się znał. Pracował z pasją i osiągnął niebywałe sukcesy. Mimo to zawsze pozostawał skromnym i nie można w nim było znaleźć nawet cienia zarozumialstwa. Nigdy nie filozofował, nie mądrzył się, swoją ogromną wiedzę piłkarską przekazywał zawsze prostymi słowami. Ilustracją tego niech będą jego słowa o istocie piłki nożnej: „Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika”.
Marek Prorok