Gdy tylko zbliżają się Święta Bożego Narodzenia
dostaję wyrzutów sumienia
Mimo upływu czasu wyrzuty sumienia nachodzą mnie regularnie od prawie 40 lat. Ich apogeum następuje w wigilijny wieczór, gdy obok mnie zasiada nasz synek, dziś ponad czterdziestoletni mężczyzna. Ale ja go takim nie widzę, gdyż przed oczyma mam 4-letniego Maciusia, którego przed laty, w tenże wyjątkowy wieczór, potraktowałem niezbyt kulturalnie (żona używa bardziej dosadnego określenia). Nie potrafiłem bowiem wyczuć granicy, na której kończy się dowcip.
Rzecz miała się tak:
Działo się to dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, w których dzieci wierzyły w świętego Mikołaja, a czubek choinki zdobił nie jakiś tam ateistyczny szpic, tylko gwiazda, koniecznie sześcioramienna, broń Boże pięcio – bo ta ruską przypominała.
Przejąwszy pałeczkę po dziadku, „robiłem” za rodzinnego świętego Mikołaja. Po opłatku i dwunastodaniowej Wigilii, ulatniałem się po angielsku, by już w mikołajowym przebraniu, ku uciesze licznej dziatwy (wielodzietność była bardziej powszechna i to bez 500+), pojawić się z wypchanym prezentami worem.
Tak było i tym razem. Usadowiłem się pod choinką i otoczony wianuszkiem dzieci rozdzielałem podarki: Za wierszyk – laleczka dla Krysi, za piosneczkę – misiaczek dla Marysi, za fikołka – samochodzik dla Kubusia… a co dla mojego Maciusia?
No właśnie. W tym miejscu zaczęła się cała tragedia. Wpadłem bowiem ad hoc na pomysł – który wydał mi się genialnym, a zarazem dowcipnym – by przy okazji nauczyć synka trwania w cierpliwości.
Wór się opróżniał, wśród radosnego gwaru rozpakowywano już paczki, a mój Maciuś trwał. Trwał karnie, stojąc obok mnie i w napięciu czekał na swój upragniony pociąg. Zamówił go wcześniej w licznych listach, a raczej rysunkach, słanych przed Bożym Narodzeniem do świętego Mikołaja.
Wyjąłem ostatnią paczkę i odrzucając pusty już worek wstałem z fotela. Maciuś musiał zadrzeć głowę. Spojrzałem władczo z góry. Uśmiechał się w przekonaniu, że nareszcie…
I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie moja kolejna „wspaniała” idea. Postanowiłem zmienić adresata i zamiast „dla Maciusia”, odczytałem:
- Od świętego Mikołaja dla… Bogdana! Na nic zdało się natychmiastowe sprostowanie, że święty Mikołaj się pomylił. To był grom, który trafił mego synka w samo serduszko. W tamten wigilijny wieczór Maciuś długo nie mógł się uspokoić… Ja nie mogę do dzisiaj.
Przepraszam, Synek!
Bogdan Żurek