"Poniemieckie"

Rozmowa z Karoliną Kuszyk, autorką książki

poniemieckie

Karolina Kuszyk – germanistka i polonistka, absolwentka Kolegium Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW, tłumaczka literatury niemieckiej i trenerka kompetencji międzykulturowych. Publikuje w prasie polsko- i niemieckojęzycznej („Tygodnik Powszechny”, „Mały Format”, „Zadra”, „Die Zeit”, „Tagesspiegel Berlin”, „Deutschlandradio Kultur”), współpracuje z Uniwersytetem Viadrina we Frankfurcie n. Odrą, festiwalami literackimi po obu stronach Odry, Instytutem Goethego oraz NGO Netzwerk für Osteuropa-Berichterstattung. Stypendystka DAAD. Mieszka i pracuje w Berlinie i na Dolnym Śląsku.

M.G.: „Poniemieckie” jest pojęciem niezmiernie wielowymiarowym. Z czym kojarzyło się ono pani przed rozpoczęciem pracy nad książką, a z czym po jej ukończeniu? Czy w którymś momencie nastąpił dysonans poznawczy?

K.K: Trudno mi już teraz oddzielić „czas przed” od „czasu po”. Ale bez dysonansu poznawczego książka pewnie by nie powstała. Dysonans towarzyszył mi przez całe dzieciństwo spędzone w Legnicy, która do 1945 roku była miastem niemieckim. W Legnicy, zresztą jak na całym Dolnym Śląsku, na każdym kroku można było natknąć się na niemieckie ślady – na fasadach kamienic było (i jest do tej pory) widać resztki dawnych napisów, na cmentarzu stały resztki grobowców, w wielu mieszkaniach były niemieckie kredensy, a w nich niemiecka porcelana – tylko że o tym się nie mówiło. Atmosfera przemilczania czyjejś niedawnej obecności była tak wszechobecna, że prawie nieuchwytna. Właśnie ta atmosfera w połączeniu z natrętną propagandą o powrocie na swoje prawowitych gospodarzy zadecydowała o dysonansie poznawczym i prowokowała do namysłu. Temat pracował we mnie bardzo długo, właściwie od dzieciństwa. Dlatego moja książka to z jednej strony reportażowa próba zbadania stosunku Polaków do tego, co zastali po wojnie na ziemiach przyłączonych do Polski, a z drugiej strony zapis mojej osobistej historii. Bo „Poniemieckie“ to także historia pewnego oczarowania.

M.G.: Dorastała pani otoczona narracją poniemiecką. W którym momencie ta ogólna ciekawość otaczającego panią świata przerodziła się w fascynację na tyle głęboką, że zaczęła pani myśleć o książce. Czy był jakiś punkt zwrotny?

K.K: Sęk w tym, że dorastałam właśnie w narracji piastowskiej, słowiańskiej, w której Niemcom przypadała jedynie rola najeźdźców i agresorów. Bardzo mało wiedziałam o niemieckiej sztuce, literaturze, o zwyczajach, kulturze życia codziennego, a jednocześnie dorastałam wśród niemieckiej architektury i wśród, co tu dużo mówić, niemieckich sprzętów, przedmiotów codziennego użytku. A takich jak ja nas są przecież miliony. W wielu kuchniach do dziś stoją pojemniki kuchenne na mąkę, sól czy goździki z niemieckimi napisami. Dziś się ich nie wstydzimy, więcej nawet, podkreślamy ich proweniencję, ale kiedyś stosunek mieszkańców ziem zachodnich i północnych do pozostawionych przez Niemców mieszkań i sprzętów był znacznie bardziej skomplikowany, miał różne oblicza. Postanowiłam przyjrzeć się mu bliżej i zbadać, czym poniemieckie jest dla nas dziś, a czym było dla naszych rodziców, dziadków i pradziadków. Literatura piękna już od późnych lat osiemdziesiątych rozprawia się z problemem naszego stosunku do niemieckiego dziedzictwa. Pisali o nim Stefan Chwin, Olga Tokarczuk, Artur Daniel Liskowacki, Paweł Huelle, Brygida Helbig, Joanna Bator i wielu innych. A ja szukałam książki, która przedstawiałaby coś w rodzaju prawdziwych losów poniemieckiego w różnych sferach życia, od powojnia po współczesność. Nie znalazłam takiej książki, dlatego postanowiłam ją napisać, skupiając się przede wszystkim na tym, co zwykłe, codzienne, prywatne. Nie tyle na pałacach czy pomnikach, ile na meblach, obrazach, naczyniach, książkach, zabawkach czy nawet wekach w piwnicach. I dlatego czytelnik znajdzie w książce nie tylko cytaty z pamiętników osadników czy dokumenty archiwalne, ale także wspomnianą literaturę piękną (jako „głos w sprawie“), i memy internetowe, i nawiązania do subkultury ludzi szukających „niemieckich skarbów“ i rozmowy z lokalnymi aktywistami, regionalistami czy osobami, którym leży na sercu los dawnych ewangelickih czy żydowskich cmentarzy.

M.G.: W swojej książce łączy pani dwa niezwykle popularne w ostanich latach nurty literackie – nurt analizy zjawisk socjologicznych przez przyzmat uważnego przyglądania się miejscom i rzeczom oraz nurt humanizacji wroga zbiorowego poprzez oswojenie historią jednostki. Dzięki temu zabiegowi porusza pani wiele aspektów poniemieckości, które w klasycznym dyskursie politycznym nie miałyby racji bytu. Czy podczas spotkań autorskich często spotyka się pani z opinią, że dzięki tej książce czytelnicy zyskali szerszą perspektywę, że bardziej otworzyli się na temat poniemieckiego, zajrzeli na strychy, zaczęli podpytywać swoich bliskich o historię miejsca, z którego pochodzą, czy też szukać śladów poprzednich mieszkańców?

K.K: Rzeczywiście tak się często dzieje. Nie tylko na spotkaniach autorskich widać, że wielu ludzi ma ogromną potrzebę dzielenia się osobistymi rodzinnymi historiami „z poniemieckim w tle”. Często słyszę: „bo wie pani, ja cały jestem poniemiecki, poniemiecka, to książka o mnie“. Wygląda na to, że obcowanie z poniemieckimi przedmiotami i towarzyszące mu rozterki (lub ich brak), zabawy na niemieckich cmentarzach, a nawet fascynacja niemieckimi skarbami czy obiektami w rodzaju Kompleksu Riese składają się na doświadczenie formacyjne, które ukształtowało kilka pokoleń. Wiele osób szuka potomków Niemców, którzy przed wojną lub do jej końca mieszkali w ich domach. Niemal w każdym mieście, miasteczku, wsi na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych znajdzie się przynajmniej jeden pasjonat lub pasjonatka, który/która interesuje się historią swojej rodzinnej miejscowości do 1945 roku, zbiera przedwojenne pocztówki, przedmioty, urządza spacery śladami dawnych mieszkańców. To bardzo ważne i potrzebne działania, i, co ciekawe, najczęściej zupełnie oddolne. Pozwalają lepiej zrozumieć, jak napisał mi w mailu jeden z czytelników, kontekst swojego bycia w danym miejscu. Mieszkańcy Dolnego Śląska, Pomorza, Mazur i Warmii mają ogromną potrzebę rozmawiania o swojej tożsamości, o tym, jak swoje i obce splata się w niej w jedno. Cieszę się szczególnie z takich maili, których autorzy i autorki opisują, jak po lekturze książki zaczęli rozglądać się po swoim domu czy domu babci i identyfikować przedmioty, które okazały się być poniemieckimi. Dzięki temu wiele oleodruków, które do tej pory kurzyły się na strychach, zyskało nowe życie i zawisło „na pokojach“. Pewien czytelnik napisał, że przez całe dekady był przekonany, że obraz Świętej Rodziny, który wisiał u babci, został przywieziony ze Wschodu, ale gdy ostatnio przyjrzał mu się bliżej, okazało się, że to obraz, który babcia z dziadkiem po przyjeździe na Zachód odziedziczyli razem z domem.

M.G.: Anna Wolff-Powęska nazwała ziemie zachodnie i północne wielkim poligonem odreagowania. Liczne dewastacje i szabry, które miały miejsce tuż po wojnie, tłumaczymy dziś chęcią spolszczania przestrzeni, przypisujemy im wymiar ideologiczny. Jednak dla wielu Polaków jest to nadal temat drażliwy, taki, który powinien zostać przemilczany. Czy nie miała pani obaw przed poruszeniem tego wątku? Który z rozdziałów był dla Pani najtrudniejszy do napisania i budził pod tym względem największe obawy?

K.K: Obaw nie miałam, ale po pierwszym wywiadzie, który ukazał się w internecie, nastąpiło coś w rodzaju otrzeźwienia podczas lektury komentarzy. Gdy zabierałam się do zbierania materiałów, sądziłam, że moja książka będzie czymś w rodzaju syntezy, panoramy powojennej rzeczywistości pisanej z perspektywy naszego stosunku do tego, co zastaliśmy na ziemiach przyłączonych do Polski w 1945 roku, rodzajem domknięcia pewnego rozdziału. Okazało się, że resentymenty wciąż mają się dobrze i że wielu ludzi już samo podjęcie tematu poniemieckiej schedy uważa za prowokację. W sieci zaroiło się od komentarzy – wymienię tylko te łagodniejsze: że jestem sponsorowana przez Niemców, że poruszam temat, który od dawna już nikogo nie obchodzi, a nawet: nie powinien obchodzić. Myślę, że podobne reakcje świadczą o lęku przed autoanalizą. Bo „Poniemieckie” to książka przede wszystkim o nas, Polakach i o tym, jak urządzaliśmy się wśród rzeczy niedawnego wroga, jak radziliśmy sobie z tym, że nagle wielu z nas znalazło się wśród nieznanej, obcej rzeczywistości kulturowej. To sprawy, o których warto mówić, bo do dziś nas określają. Dlaczego ja czuję się lepiej w Berlinie czy Lipsku, a nie w Warszawie czy w Lublinie? Bo wychowałam się w poniemieckiej Legnicy, do 1945 roku Liegnitz, a tam urzędowali ci sami architekci co w Berlinie i Lipsku właśnie. Uważam, że wolno mówić o tym otwarcie i że nie zdradzam przez to mojej polskości. Więcej nawet: pokazuję, że polskość jest też taka. Że jest w niej miejsce na poniemieckość. Że może być nieoczywista.

M.G.: Czy my, jako trzecie pokolenie, zakończyliśmy już według Pani proces dookreślania się? Czy poczucie tymczasowości minęło w rodzinach przesiedleńczych na dobre?

K.K: Wiem, że przedstawicielom najstarszego pokolenia wciąż może doskwierać poczucie tymczasowości. Nawet jeśli obawa, że Niemcy wrócą, nie spędza już nikomu snu z powiek, to manifestuje się na przykład w tym, że często starsi ludzie na Dolnym Śląsku czy na Pomorzu, szczególnie na wsiach, w ogóle nie znają swojej okolicy poza własną wsią. Najbliższa okolica ich nie interesuje, jest nie ich. Może i przywiązali się do swojego domu, ale nie zapuścili korzeni. Ich „heimat“ jest gdzie indziej. Są i tacy, którzy nauczyli się nie przywiązywać do rzeczy materialnych, bo wojna i wypędzenia nauczyły ich, że można je bardzo łatwo stracić. Skutki wypędzeń wciąż w nas pracują. I w Polakach, i w Niemcach. Ogromne zainteresowanie niemieckim dziedzictwem wśród przedstawicieli trzeciego pokolenia polskich osadników tłumaczę sobie potrzebą rozprawienia się z traumami przodków, rozmawiania o tym, co rodzice i dziadkowie przemilczali, co wypierali. Dlatego nie powiedziałabym, że my, trzecie pokolenie, zakończyliśmy proces dookreślania się. Każde pokolenie musi się jakoś określić i nasze dzieci będą robić to po swojemu, na nowo. Kto wie, jakie traumy my im zafundujemy (poza traumą katastrofy klimatycznej). Zresztą w ogóle nie wiem, czy w ciągu krótkiego ludzkiego życia przychodzi taki moment, w którym człowiek może poczuć się do końca dookreślony.

M.G.: Czy „Poniemieckie” zostanie przetłumaczone na język niemiecki i czy planuje pani kolejne książki?

K.K: Co do kolejnych książek – zobaczymy. Chodzi mi po głowie kilka tematów, ale czy któryś z nich dojrzeje na tyle, by stać się zaczynem książki, nie wiem. W dodatku pandemia trwa, prowadzenie wywiadów w terenie jest utrudnione, hotele zamknięte, biblioteki również, więc trudno obecnie planować kwerendę. A co do „Poniemieckiego“ - tak, jest tłumaczone na niemiecki i ukaże się najprawdopdpbniej jesienią 2022.

M.G.: Dziękuję za rozmowę i w imieniu czytelników Mojego Miasta życzę dalszych sukcesów.

 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

 

Polityka cookies

Przeglądarki internetowe domyślnie dopuszczają umieszczanie plików „cookies/ciasteczek”, czyli informacji zapisywanych na urządzeniach „komputerowych” użytkowników.

Ustawienia przeglądarek internetowych mogą zostać zmienione tak, aby blokować automatyczną obsługę plików „cookies/ciasteczek” lub informować o próbach ich każdorazowego przesłania do urządzenia wykorzystywanego przez użytkownika. W celu skonfigurowania opcji swojego urządzenia w zakresie wyrażenia zgody na zapisywanie plików cookies oraz określenia zakresu zapisywanych cookies możesz zmienić ustawienia wykorzystywanej przez Ciebie przeglądarki internetowej. O zarządzaniu plikami Cookies w poszczególnych przeglądarkach można znaleźć informacje na stronach:
•    Internet Explorer: http://support.microsoft.com/kb/196955/pl
•    Firefox: http://support.mozilla.org/pl/kb/ciasteczka
•    Chrome: http://support.google.com/chrome/bin/answer.py?hl=pl&answer=95647
•    Opera: http://help.opera.com/Linux/12.10/pl/cookies.html
•    Safari: http://support.apple.com/kb/HT1677?viewlocale=pl_PL&locale=pl_PL
W ramach naszych stron i serwisów internetowych wykorzystujemy następujące rodzaje plików cookies:
a)    pliki cookies przechowujące identyfikator sesji, który jest niezbędny do przechowania informacji o fakcie bycia zalogowanym w serwisie lub wypełnienia formularza;
b)    count – cookie służące do zliczania ilości odwiedzin na stronie;
c)    NID, PREF – Google Maps dostarczający interaktywne rozwiązania w zakresie map, które umożliwia podmiotom publikującym treści na dołączanie do ich stron dopasowanych do sytuacji interaktywnych map,
d)    Cookie Google Analytics;
e)    cookie dotyczące ustawień okna przeglądarki;

W przypadku, gdy użytkownik nie dokonana zmiany domyślnych ustawień przeglądarki internetowej w zakresie ustawień cookies, pliki te będą zamieszczone w urządzeniu końcowym użytkownika. Wyłączenie lub zmiana domyślnych ustawień plików cookies może spowodować utrudnienia w korzystaniu z niektórych naszych stron i serwisów internetowych.