Kapuś
W 37. rocznicę powstania Solidarności – tym, którzy na nas donosiliMiałem 21 lat, gdy tuż po tragicznym Grudniu 1970 roku zatrudniłem się w Stoczni Gdańskiej, noszącej wtedy imię Lenina. Pamiętam rozpierającą mnie dumę z faktu przynależności do stoczniowej braci, no i ciekawość: – jak to ten Grudzień wyglądał z ICH strony, ze strony pacyfikowanych przez milicję i wojsko bohaterów? Rozpytywałem więc nowych kolegów, jak to tam naprawdę było? Odpowiadali niechętnie lub wcale, aż w końcu któryś z nich wypalił wprost: – „Czy nie jesteś czasem ubeckim kapusiem?”.
Prawdziwy kapuś pojawił się przy mnie kilka lat później, gdy byłem już „szychą” – mistrzem kierującym ponad dwudziestoosobowym, budującym pełnomorskie statki, zespołem ludzi ze stali. W jednym z donosów informował on, że „mistrz Żurek pije alkohol z robotnikami”. Kapuś nie kłamał, gdyż stoczniowcy za kołnierz nie wylewali. Niemniej zjawisko to było na tyle powszechne, że do stwierdzenia tego faktu nie zachodziła potrzeba włączenia esbeckej inwigilacji. Nie o picie tu jednak chodziło, tylko o to – kto z kim pije. Gdybym bowiem balował przy wódce „ze swoimi”, czyli z propartyjną kadrą kierowniczą, taki donos byłby dla Służby Bezpieczeństwa bezużyteczny. Natomiast bratanie się tak zwanego „dozoru”, czyli mnie, z klasą robotniczą, czyli z tymi, których miałem pilnować, było już tzw. zagrożeniem dla socjalistycznego ustroju PRL.
Gdy powstawała Solidarność, nikt nikomu w kartotekę nie zaglądał. Kto chciał, ten działał. Zachłyśnięci dziesięciomilionowym związkiem nie zwracaliśmy uwagi na to, kto nasz, a kto przebieraniec, w wolnościowe piórka wystrojony. Ilu ich było? Sporo. To dobrze widać dzisiaj, gdy pod solidarnościowymi sztandarami wykrzykują solidarnościowe hasła byli członkowie Związku, których ówczesną lojalność można między bajki włożyć.
Niestety nie udało się zabezpieczyć archiwów, tak jak to stało się z aktami Stasi. Poniszczono je w Polsce i popalono. Z moich, na przykład, ocalała zaledwie niecała setka stron, a bogaty życiorys przecież miałem. Zachowały się natomiast aż trzy protokoły zniszczenia, w tym jeden już po okrągłym stole. Dlatego też wielu byłych konfidentów ma nadzieję, że się „uchowa”, bo śladu po ich donosach już nie ma.
Wśród znanych mi donosicieli znalazło się dwóch kolegów z wczesnej młodości, paru ze stoczni, był ksiądz i przynajmniej dwóch współwięźniów ze stanu wojennego, kilku z Radia Wolna Europa oraz z emigracji niepodległościowej. Gdy dodam do tego około dwudziestu oficerów Służby Bezpieczeństwa, którzy na różnych etapach życia zajmowali się moją skromną osobą, wychodzi całkiem spora gromadka „opiekunów” działających w moim otoczeniu.
Paru „moich” kapusiów nie żyje, części nie znałem wcale, a z częścią rozstałem się definitywnie. Pozostają jeszcze ci, o których nie wiem. Nie jest jednak powiedziane, że się nie dowiem, gdyż archiwa nadal odsłaniają coraz to nowe tajemnice.
Bogdan Żurek